wtorek, 30 września 2008
po co komu te ciapy?
Pozostawilismy buty przy kamieniu niedaleko jede\nej ze swiatyn dzinijskich, zeby spokojnie, bez zbednego bagazy przemierzac wspomniane schody. Dotarlismy na gore, co zobaczylismy, to nasze, wrocilismy na dol i co...butow brak. Ktos zaiwanil nam buty. Jeszzce moge zrozumiec, ze dziewczece rozmiary jakiemus hidusowi/hindusce sie przydaly, ale moje kajaki? Po co, na co. Jak probowalem nabyc w lokalnych sklepach nowy obow, to numeracji nie mieli ze 3 numery w dol, a co dopiero moja. Wiec po co takie sandaly z koziej....biednemu hindusowi. Nawet doniczki z nich nie zrobi, bo to przeciez sandaly, a nie mokasyny. Pocieszam sie tylko , ze wonia mu niemilosiernie te sandaly - w koncu 3 tygodnie non stop w nich zmierzalem kilometry....ale glupi ci hindusi (?)
Zatem teraz zwiedzam Indie w klapersach. Nie jest to najwygodniejsze na swiecie, ale na pewno lepsze niz w japonkach z plastyku, o 3 numery za malych (bo takie najwieksze moglem nabyc na straganie)
Pozdrawiem, jeszcze nie bosostopy Bialy Bog Indii, Franek
Palitana i Udaipur
Skrot podrozy z ostatnich paru dni:
Mumai opuszczony i...
PALITANA
Palitana za Nami, a co wiecej swiatynie na wzgorzu na ktore wspinalismy sie po 3200 schodach, co w dwie strony daje 6400, co nastepnego dnia daje zakwasy w lydkach. Widok na gorze jest jednak niecodzienny: zielone papugi na dachach dzinijskich swiatyn ktore wygladaja jak ulane z mokrgo piasku na plazy. Niestety mnie, Frania i Agnieszke dosc szybko stamtad wyrzucili, poniewaz straznicy swiatynni pracuja tylko do 17, a poznej graja w krykieta- gre ktoej nigdy nie pojme i nie zrozumiem chociaz z glebi serca tego pragne.
Podroz na szczyt jest jednak przezyciem samym w sobie, zwlaszcza ze wspinasz sie na bosaka dzielac droge a to z innymi pilegrzymami, a to z krowami, ktore samopas laza po schodach, wzgrzach pastwiskach i zazywaja kapieli w jeziorkach na poboczach - dokumentacja oczywiscie jest i to dokladna! Ciekawe jest ze po drodze spotykalismy nosicieli. Dwoch panow niosacych bambusa, a do niego przyczepione krzeselko z pielgrzymem. Praca ciezka, ale Panowie pogodni, chetni do rozmowy!
Minus podrozy odkrylismy juz po schodku szesc tysiecy dwusetnym, kiedy to okazalo sie ze nasze piekne, niewygodne, zakurzone i wielkie (w przypadku Franka) sandaly zostalyskradzione. Wszystkie 6 czyli calosciowo. Wracaismy wiec przez wioske na bosaka za pomoca konnej bryczki. Dzieki temu zlaiczylismy kolejny srodek transportu!
UDAIPUR
Dzisiaj w nocy dotarlismy do Udaipuru. Miasta niezwykle przyjaznego, kolorowego, calkowicie anglojezycznego. Wieczorem zaproszono nas na festiwal zmian por roku, wiec idziemy tanczyc z tubylcami. Posililismy sie RADZASTANSKA PIZZA (fusion calkowite). Wyslalismy milion pocztowek - rozpoczynamy zatem z nimi wyscig do Polski.
Czuejmy podmuch czasu na karku, wiec koncze biegnacdo autochtona!
P.S. Jutro rano mamy umowionego slonia, a wlasciwie slonice o imieniu GANGE, ma 25 lat i bedzie nas wozic po miescie. Dla wszystkich pesymistow wiadomosc: SLONIE NIE SMIERDZA!
Wasza Radzastanska ksiezniczka, fotoreporterka - M.
udajpur, a jakze
teraz o udajpurze - udalo nam sie dotrzec tu dzis nad ranem, po 12h, choc sprawnej podrozy autobusem z palitany. jak na warunki indyjskie, mozna uznac, ze jest tu uroczo. jak na warunki indyjskie powtarzam :o)
na tutejszym jeziorze sa dwie wysepki, a na nich hotele, calkiem ekskluzywne. na jednej z nich krecono film z bondem. pytanie do taty: jaki?
zielen miejska pstrykamy, odzywiamy sie... czasem :o) ogladamy, ogladamy i jeszcze raz ogladamy.
moze jutro uda nam sie przejechac na sloniu - opowiemy jak bylo.
zostajemy tu dwa dni, potem jaipur i delhi.
pozdrawaim, mysle ze i imieniu meza rowniez.
w.
Udaipur
P.S Tak przeczytałem tego posta i jakoś mało optymistyczny jest, ale chyba po prostu zmęczony jestem.
piątek, 26 września 2008
Mumbai czyli Bombaj czyli metropolia z palmami
Okazal sie przepieknym, a nawet, zapierajacym dech w piersiach miastem. Oczywiscie jest to tylko jego ulamek, tzn czesc ex-brytyjska i portugalska. Architektura budynkow zapiera dech w piersiach, jest to polaczenie stylu kolonialnego z orientalnym. Ulice czyste, az moznaby bylo z nich jesc. Ulicami jezdza czarno-zolte taksowki, rodem z lat 50-tych. Wszedzie zielone palmy oraz inne drzewa z lianami. Az chodzic sie chce, podspiewywac pod nosem. Znad Morza Arabskiego owiewa nas bryza... rzesko nam. Miejscami rzeklabym chlodno.
Dziw ze z drugiej strony miasta, za polami Bolywoodu znajduja sie najwieksze slumsy Azji, w ktorych zyje ponad 55% mieszkancow Mumbaju (pop. ok. 13 mln). Trudno w to uwierzyc przechodzac kolo bogato zdobionych dorozek z tronami (!!!).
Jutro nasze dusze podroznikow wysylaja nas do Palitany, miasta gdzie wyrasta wzgorze z 900 swiatyniami dzinijskimi, pozniej Udaipur i Jaipur, w miedzyczasie byc moze Park Narodowy z tygrysami i flamingami. A 5 o swicie, nie chce o tym myslec, wracamy do Delhi, gdzie czeka na nas ukrainski samolot i.... witaj PIEKNA POLSKA JESIENI.
Tymczasem zapomnijmy o tym i dalej w podroz!
środa, 24 września 2008
Andamany
Za komentarz jak bylo na rajskich i goracych, aczkolwiek owianych bryza, Andamanach niech starcza zdjecia ponizsze:
Numero uno:
Nasza chatka na wyspie Havelock... grozily nam jedynie nisko latajace kokosy!!! Chatka, prosze zauwazyc z bambusa.
Dwa
Zeby nie bylo ze nie ma mnie wcale na tej wycieczce. Oto poza na zdobywce wszechswiata.
Trojeczka
Najprawdopodobniej ta lodzia dostarczano swieze ryby do naszego resortu (albo mleko, kawe, a na pewno wode - kochana Mamo, wode oczywiscie w butelkach!)
I oczywiscie...
Pozdrawiam cieplo, planujac reszte podrozy. Na razie kierujemy sie na Mumbai, zwany tez Bombajem.
M.
P.S. Moze w przyplywie dobroci obdaruje Was innymi zdjeciami. Zobaczymy! Tymczasem zgooglujcie sobie HAVELOCK ISLAND plaza nr 5 oraz nr 7!
ja vs indyjskie callcenter
z pewnoscia za chwile na blogu pojawi sie ktos, by opisac nasze ostatnie poczynania i najblizsze plany, dlatego ja skupie sie na historii, ktora czesc z nas juz wzmiankowala w swoich postach, a ktorej - nie chwalac sie - jestem jakoby protagonistka :o)
uczestnicy dramatu:
bezposredni:
ja
budka telefoniczna na terminalu krajowym lotniska w kalkucie
pani(e) z infolinii firmy cleartrip - przez ktora kupilismy bilety na andamany
posredni:
goska, ktora wspierala nas jezykowo i mentalnie
hercz, mlody i krzysztof - zywotnie zainteresowani wynikiem dyskusji z infolinia
czas trwania:
17.00-20.00
geneza problemu:
mielismy kupione bilety na andamany na 21.09 powrot 25.09. poniewaz nieco przerazaja nas podroze tutejsza koleja, a poza tym rozleniwilismy sie troszke :o) postanowilismy pozwolic sobie na odrobine luksusu i kupic sobie bilety lotnicze na trasie kalkuta-mombay, zeby uniknac kitrania sie w pociagu przez 36h. bilety takowe kupilismy na 25.09 na samo poludnie, bo do tego czasu mielismy juz spokojnie byc w kalkucie po powrocie z andamanow.
fabula:
a bylo to moi drodzy tak: linie lotnicze, ktorych bilety kupilismy na andamany poprzez portal cleartrip (wazna info, prosze zapamietac) nazywaly sie deccan i ... juz nie istnieja, bo polaczyly sie z liniami kingfisher, ktore sa tutejszym potentatem lotniczym. sprawdzajac przed kupnem biletow kalkuta-mombay, czy wszystko gra nie moglismy na stronie kingfishera znalezc swojego lotu, ale zrzucilismy to na karb fuzji i ogolnego balaganu, do ktorego zdazylismy sie juz tu przyzwyczaic. jednakze przyjechawszy 19.09 (czyli na dwa dni przed planowanym wylotem) do kalkuty postanowilismy w biurze kingfishera zapytac o ten lot. i tu zaczynaja sie schody.
okazalo sie, ze lot zostal przesuniety na pozniejsza godzine, tak ze nasz powrot 25 bylby o 13.30 podczas gdy samolot do mombay'u startuje 12.10. mam nadzieje, ze zaczynacie czuc problem. ze linie sa tanie, to i klocic sie za bardzo nie mamy szans, bo zmieniac to oni sobie moga dowolnie i zawsze. ale... tu zatlila sie nasza nadzieja... powinni nas byli o tym poinformowac. kazdy z nas, kupujac bilet podal im telefon i maila, ale nikt nie dostal zadnej ingo o zmianach godzin. zaczynamy sie wiec klocic z panem w biurze kingfishera, ale on na to, ze on nie ma na to wplywu i kropka. poszlismy wiec do innego biura, a oni nam na to, ze nie ma rady, trzeba na lotnisko, do punktu obslugi kinfisha. wkitralim sie wiec w 6 (slownie:szesc) osob do jednej taksowki i dawaj na lotnisko. wyczailismy punkt kf i dalejze nadawac, ze my chcemy przebukowac ten lot z 25. goska pieknym british english uderza do pani i tlumaczy, a pani na to, ze przeciez nie ma problemu, ze przeciez wracamy 24, wiec na lot 25 spokojnie zdazymy. i tu okazuje sie rzecz pierwsza, ze goska z frankiem kupili sobie bilety 21-24.09 a nie jak my 21-25.09 tak wiec malgorzata i franczesko wypadaja z gry, na placu boju zostaje nasza czworka. tlumaczymy wiec pani my, ze nie dostalismy zadnego info, mimo ze mieli maile, mimo ze mieli telefony... pani nam na to, ze oni od cleartripa nie dostali zandych namiarow na nas, tak wiec nie mogli nas poinformowac, ale powinien to zrobic cleartrip, bo oni ich informowali. wiec albo przebukowujemy bilety po 750 rupii za kazdy bilet (czyli po 1500 na lebka, bo w dwie strony) albo trzeba pertraktowac z cleartripem.
znalezlim wiec Bogu ducha winna budke telefoniczna, i dzwonimy do clear tripa. na poczatku goska, ale nie miala ci ona ducha walki, bo sprawa jak wiemy nie dotyczyla juz jej bezposrednio, wiec potem padlo na mnie.
nie bede was raczyc opisem 2.5h gadania z indyjska infolinia na hucznym lotnisku, bo rozmowa ograniczala sie do mojego powtarzania na setki roznych sposobow (nie wiedzialam, ze znam tyle synonimow po angielsku) ze skoto oni nas nie poinformowali, i nie przekazali kf naszych danych kontaktowych, to my chcemy, zeby oni nam za przebukowanie tych biletow zaplacili.
oczywiscie na poczatku nie moglo byc tym mowy.
godzine pozniej pani zaproponowala, ze mozemy zwrocic te bilety, ktore juz mamy (clear trip w laskawosci swojej odda nam kase) i... kupic nowe, za 10 000 rupii wiecej (przypominam, ze przebukowanie na wlasna reke kosztowaloby nas max 6 000). pani z infolinii byla oczywiscie zachwycona swoja propozycja. my jakos nie bardzo.
godzine pozniej pani byla juz po rozmowie z przedstawicielem kingfishera i okazalo sie, ze jednak da sie przebukowac te bilety na ich koszt - myslalam, ze z radosci ucaluje sluchawke.
jeszcze tylko pol godziny gadania z kingfisherem, i nastepnego dnia mozemy spokojnie ruszac. ufff...
moral(y):
moj poziom asertywnosci: +100
jestem debesciakiem callcenter, chyba poprosze w pracy o podwyzke
mozecie do mnie mowic queenfisher :o)
z kalkuty udalo mi sie przed wylotem na andamany zwiedzic jedynie budke telefoniczna na lotnisku
zmeczylam sie zamym opowidaniem tej historii, wiec koncze juz. jutro ruszamy do mombay'u jak juz pisalam, wiec odezwiemy sie po wyladowaniu.
caluje
w.
ps. mlody prosi w sprawie ksiazek do biblioteki - to do tych, co to wiedza, ze to do nich :o)
wtorek, 23 września 2008
Nie omijamy Kalkuty - trzeba nadrobic informacje
Ze wzgledu na perypetie z biletami lotniczymi czesc naszej ekipy wycieczkowej poleciala do Raju na Ziemi, czyli na Andamany dzien wczesniej - 20.08.09 - a nasza dzielna trojka Drombo - Ja, Franek i Agnieszka zostalismy dzien dluzej zwiedzajac zakatki metropolii.
Okazalo sie ze nic nie jest takie zle jak sie wydaje na poczatku - tzn. gdy wysiadasz po 18 godzinach z autobusu (a drogi indyjskie sa w tyle za polskimi I ukrainskimi!!!)
Kontrasty ogromne, ale ciekawe. Kalkuta z bliska zupelnie nie
Na ten przyklad w srodku miasta, niedaleko pomnika Indiry Gandhi i ogromnego Memorialu na czesc krolowej Wiktorii znalezlismy parczek, pelen fontann i marmurowych laweczek dla zakochanych. Co wiecej trafilismy tam na niezwykle przedstawienie fontannowe ze swiatlem i dzwiekiem w roli glownej. Fontanna w fantazyjny sposob formowala strumienie w okregi, g
W naszej wedrowce po Kalkucie trafilismy tez na wielki targ, kolorowy i pelny hurtowych ilosci czosnkow, ziemniakow i tykw. Wszystko fantazyjnie ulozone na matach, prosto na ziemi. Ci ludzie musza chyba wstawac o swicie, by wszystko z precyzja poukladac i skomponowac pomidory z salatami, baklazanami i Bog wie czym jeszcze (nie rozpoznajemy 60 % warzyw tutaj!!!). Posrod warzyw sprzedawano tez ryby, lezaly na wielkich matach wprost na ziemi, lub w gigantycznych talerzach. Zupelnie zywe. Jedna nawet na anszych oczach wyskoczyla z naczynia i probowala niespiesznie, aczkolwiek jednsotajnie, wypelznac z maty. Na srodku krolestwa ryb siedzi sprzedawca na czyms w rodzaju stoleczka z gigantycznym ostrzem . Na tym ostrzu tnie ryby na kawalki, tak by wszystko bylo swieze i przy kupujacym!
Niestety czas ucieka, a Wam i tak juz nie chce sie czytac. Reszta szczegolow dot. Kalkuty po powrocie do Naszej Ukochanej Ojczyzny.
Calusy
P.S. Agnieszka twierdzi ze sie pod tym podpisuje
poniedziałek, 22 września 2008
Andamany
czwartek, 18 września 2008
Posmak dokumentacji
Chwila refleksji
Wiec oto odpowiedzi na pare pytan ktore mogly sie zrodzic w waszych glowach
dokumentacja?
Od robienia zdjec przepalaja nam sie karty w aparatach, wiec spokojnie, bedzie co ogladac.
brud?
Konczyny nie leza na poboczach, Z drugiej strony nie bylismy jeszcze w Kalkucie, ani Bombaju wiec... duzo przed nami. Oczywiscie wszedzie kurz, pyl i smieci, ale jest to jakby standard wynikajacy chociazby z tego, ze nie bardzo moga sobie pozwolic na kosze na smieci przy tych temperaturach, wiec rzucaja wszystko pod nogi. Z drugiej strony sa niezwykle ekologiczni i wszystko pakuja w szybko-rozkladajace sie materaialy, czyli jedzenie w gazety, jednorazowe kubeczki sa z gliny, a talerzyki z lisci. Znaja swoje ograniczenia i wiedza jak z nimi zyc.
toalety?
moj quest poboczny, ktory rezolutnie spelniam, to nie trafienie na ani jedna azjatycka toalete, zwana potocznie narciarzem, na razie idzie sprawnie, chociaz trzeba przyznac ze norma jest dziura w ziemi i permanentny brak papieru. Jedna z mniej przyjmenych spraw jest rowniez to ze Hindusi sie nie ograniczaja i meska czesc populacji kiedy poczuje zew pecherzam badz jelita, to swoj problem rozwiazuje tam gdzie stoi! Do perfekcji opanowali pozycje kuczna! Nie wierzycie - jest dokumentacja.
zebracy?
trzy dni przyzwyczajaliasmy sie do prosb o "one rupee" i wyciagniete rece ze wszystkich stron. Jestesmy ich obiektem najpewniej przez wyrozniajacy sie kolor skory i ogolne przeswiadczenie ze nas stac na to zeby rozdawac im pieniadze. Faktycznie, wykonuja oni katorznicze prace (jazda riksza rowerowa przy 40 stopniach goraca przez 5 kilometrow z 200 kilogramami zywej wagi z tylu) za grosze o ktorych nam sie nie sni, dlatego czasami ciezko jest sie z nimi targowac bez scisku w dolku.
Wracajac do wyciagnietych rak, to trzeba pamietac ze u nich jalmuzna jest sposobem na polepszenie dosc szybkie i skuteczne karmy, wiec idealnie wpisuje sie w krajobraz hinduski.
To tyle mi przyszlo do glowy. Ruszamy na podboj swiata suwenirow najczystszego z regionow Indii - Dajeelingu.
p.s. czy wiecie ze Darjeeling chce sie odlaczyc od Indii tworzac osobna republike Ghorkow, czyli ichnich gorali. Prowincja pooklejana jest flagami przyszlej republiki, znakami niepodleglosciowymi i Freedom Restaurantami.
CHEERS LADIES AND MATES
środa, 17 września 2008
A mialo byc tak pieknie... (bylo)
Wstalismy przed switem, wy jeszcze najprawdopodobniej wcale zescie sie nie polozyli spac a my juz w swetrach, ubrani na cebulke, zaopatrzeni w koce i kurtki przeciwdeszczowe wybieramy sie na Tiger Hilss - najwyzszy punkt Darjeelingu, by zobaczyc SLONCE WSCHODZACE NAD HIMALAJAMI. Dojechalismy jeepem, a wlasciwie to kawalkada jeepow hinduskiej firmy TATA (tak,tak nie bylismy jedynymi szlanecami ktorzy o swicie chcieli ogladac 4 osmiotysieczniki!) na miejsce. A tam, co za hanba, co za pech, tam NIC! mgla, chmury, mgla, chmury, mgla i chmury. Niczym wytrawni detektywi sledzilismy kazdy najmniejszy przeblysk slonca zza chmur i mozemy stwierdzic z pewnoscia, slonce wstalo, i pewnie byly tam jakies gory. Moze byc ze nawet Himalaje, pewnie razem mialy z milion kilometrow wysokosci, ale niestety nic na pewno, ani organoleptycznie. Uda nam sie jeszcze kiedys jestem tego pewna...
Pozniej mielismy jeszcze czas na wizyte w klasztosze tybetanskich mnichow, a raczej mniszkow. Jest to rodzaj szkoly, a w charakterystycznych czerwonych wdziankach lataja 5, 11, 15 latkowie. Mielismy okazje wejscia do pomieszczenia gdzie siedzieli na porannych spiewach w pokoju pelnym kadzidel, malych miseczek z woda i dziwnych glinianych figurek. Niesamowite jak mali byli. Na dziedzincu zachowywali sie jak banda malych chlopcow, dogryzali sobie i sie szturchali, w srodku, calkowicie skupieni spiewali jakies mruczanda...
A teraz lecimy dalej.
Choroba wysokosciowa dnia poprzedniego mnie opuscila, wiec nabieram powietrza w pluca (co wczoraj nie do konca bylo mozliwe) i lecimy zobaczyc co sie da!
Wasza Himalajka o krotkim plucku
to ja cos od siebie dopisze...
Jeszcze troche retrospektywnie. Swiete krowy - wspanial sprawa, ale gdyby tez ich kupy nie byly takie swiete i nie lezaly wszedziena ulicahc. Psy, koty, kozy - tez sa swiete (w koncu to moze wcielenie po reinkarnacji jakiegos przodka) i masa ich na ulicy (no moze kotow naujmniej, bo na razie 4 widzialem) ale psow, koz, row - jak mrowkow. Jedny, slowem czowiek z moim wyksztalceniem mialby tu naprawde wiele do roboty. Niestety, najprawdopodobniej charytatywnie, bo przeciez niesienie pomocy swietym zwierzetom to zaszczyt.
Tyle tymczasem, choc mam nadzieje ze to co inni uczestnicy wyprawy pisza doskonale odzwierciedla nasze w miare codzienne zycie...
i dziekuje serdecznie za zyczenia...actually :D:D:D
Nadrobienie z wczoraj, czyli ja jeszcze jestem dnia poprzedniego!
Zaspani...
Dobranoc
Aha zapomniałem, że wy jeszcze śpicie :)
wtorek, 16 września 2008
toy train, himalaje i herbata
podroz byla karkolomna, bo dluga niemozliwie. ale absolutnie warta widokow i miejsca w ktorym jestesmy.
po dojechaniu "normalnym pociagiem" do new jalpaiguri przesiedlismy sie do kolejki waskotorowej, tzw. toy train. wlecze sie toto niemilosiernie, pyrpa, steka, jedzie raz w jedna, raz w druga strone (wciaz jakies zwrotnice, bo nie dalo sie ulozyc inaczej torow), balansuje na krawedzi zbocza. podroz trwa 6.5h i kolejka dowleka sie w koncu do darjeeling na wysokosci prawie 2150 m.n.p.m. niby nic zatrwazajacego, ale widoki przepiekne, plantacje herbaty wszedzie, zielono, slonecznie i ... chlodno. w koncu :o)
przyznaje, ze znalazlam kolejne swoje miejsce na ziemi i juz wiem, ze nastepna wyprawa to nepal i himalaje, himalaje, himalaje. albo po prostu himalaje, bez nepalu :o)
jest tu zupelnie inaczej niz do tej pory. pomijajac fakt, ze chlodno, to cicho, spokojnie i daja tu piwo :o) a nawet inne alkohole :o)
buziaki
Himalaje
sobota, 13 września 2008
informacyjnie
ja juz sie ciesze na piekne himalajskie widoki, na plantacje herbaty i inne takie. no i oczywiscie a nieco nizsze temperatury.
jako anegdotke opowiem, ze stala sie rzecz nieslychana - herczowi jest za cieplo!! marudzi, ze nie moze spac, i nawet kima u chlopakow w pokoju, bo oni maja klime a my tylko wiatrak :o)
@ BigSio - mozemy czytac polskie znaki, nie ma z tym problemu.
wciaz zbieramy sie zeby wrzucic jakies zdjecia, ale jakos caly czas nam nie po drodze.
nie moge uwierzyc, ze jestesmy w tej podrozy juz tydzien.
koncze pozdrawiam, odezwiemy sie z himalajskich szczytow.
w.
Hero
Pozdrawiam.
Witam w swiecie zywych!
Jak juz zdazyli doniesc niektorzy z moich wspolpodroznikow wczorajszy dzien nad Gangesem, byl dla mnie wyjatkowo swiety i przez kilkanascie godzin laczylam sie z rzeka w dosc specyficzny sposob. (Mam nadzieje ze wyrazam sie dosc jasno) Dzisiaj juz zdecydowanie lepiej, chlodniej i mniej bolesnie na brzuszku, chociaz na jakis czas chyba nie dane mi beda Pakory, Parathy, Sabije i inne Dosy, a nawet niewinne Curry.
Koniec o mnie, teraz o mnie w Indiach.
Jak sie okazalo dzisiaj o swicie, w Indiach nigdy nie bywa chlodno. O 5.30 zerwalismy sie by z Hindusem "good bisnes", "good friend", "good deal" przeplynac sie po Gangesie. Zobaczylismy cale miasto od strony rzeki. Przygladalismy sie tlumom (dzikim!!!! juz o 5.30) kapiacych sie, spiewajacych, modlacych, pioracych ludzi, krow i koz. Odwiedzilismy, choc moze to zle slow, dwa gathy - zejscia do rzeki - przy ktorych 24 godziny na dobe palone sa ciala. Widzielismy tez pogrzeb dziecka, a te trzeba Wam wiedziec wrzucane sa wprost z lodek do rzeki, bez oczyszczajacego spalenia w ogniu.
W pewnym momencie na rzece znajdowali sie chyba wszyscy turysci tego miasta a na schodach prowadzacych do rzeki wszystkie autochtony. Miasto z tej strony jest niebywale kolorowe, czystsze i roznorodne, a Ganges... no coz, zostanmy przy stwierdzeniu ze swiety.
Teraz, razem z Frankiem lecimy nadrabiac to czego nie widzielismy wczoraj, przez moja "dolegliwosc".
Calusy i moze kiedys dowiemy sie dlaczego te krowy sa swiete!
Varanasi i Ganges
Dziś znowu pobudka z rana gdyż musieliśmy poplynąć Gangesem. Część sierot (znaczy ja i Wika) wzięla bluzy gdyż mialo być zimno. Niestety jak zwykle upal i pot na czole. Ganges strasznie brudny, palą tam ciala i wrzucają zwloki, ale np 10m dalej piją wodę i się myją. Jak to mówi Jarek "robi mi się cofka" :) Dzisiaj planujemy zrobić trochę prania a jutro wieczór Darjeeling. Nasza Aga troche podupadla na zdrowiu, lekką temperaturka posiada ale wszystko w ramach aklimatyzacji takze bez paniki. Wlasnie lezy sobie w lozeczku i spi. Co do komentarzy dziękujemy za wszystkie i prosimy o ich podpisywanie, gdyz czasem cięzko sie zorientować kto pisze :P
Pozdrawiamy serdecznie.
P.S Prośba do moich ziomków ze studiów: napiszcie kto tam jak co zaliczyl, Tkacz i inne poprawki? Żanka co z Zahaczem i moim wpisem?
piątek, 12 września 2008
Varanasi c.d.
Jutro umowilismy sie na plywanie po Gangesie - wyjsciowa cene 50 rupi za osobe za godzinny rejs zbilismy do 20 rupi (ok. 1 PLN). Tak wiec dzis znow sie nie wyspimy gdyz uowilimsmy sie z naszym jutrzejszym oplywaczem na godzine 5:30 tano. to podobno najlepszy czas na podziwanie Gangesu o wschodzie slonca.
co do dnia dzisiejszego to mielismy rowniez okazje zaobserwowac rytual mycia krow. otoz panowie zapedzaja je do gangesu i zam szoruja szczotkami, o umyciu wszystkich nastepuje zamiana - jedna grupa krow wychodzi a wchodzi druga. I tak chyba przez caly dzien.
czwartek, 11 września 2008
tym razem troche mniej chaotycznie
taj mahal - wyprawa tutaj to chyba jakis ich odpowiednik romantycznego weekendu we dwoje, bo nawet riksze maja tu wyszyte na tapicerkach rozowe serca i wyciete w tymze ksztalcie gustowne okienka w dachu.
podrozowanie riksza - my przy naszych najszczerszych checiach jestesmy z stanie zmiescic sie do rikszy max we 4 (z bagazem i to bywa trudne, jesli czesc plecakow nie jedzie na dachu). natomiast hindusi za kazdym razem chca usilnie wkitrac do jednej malutkiej motorikszuni cala nasza siodemke - nie zapominajac oczywiscie o bagazu. przez kilka dni patrzylismy na nich bez zrozumienia dopoki nie okazalo sie, ze oni tak na prawde podrozuja. miesci sie ich do takiej rikszy i 8, nie mamy pojecia jak to robia,chyba sa skladani.
podroz do varanasi - nie byla latwa.nie mielismy pocagu bezposrednio z agry tylko z oddalonej o jakies 20 km tundli. tak jak pisal mlody - droga byla momentami jak dobrze zapowiadajacy sie indyjski off road :o) na dworcu w tundli nie oklamujmy sie, bylo nieco brudnawo, robaczywie i z dodatkiem szczurow. ale nikt z nas nie uciekl z krzykiem. pomijajac dwie przerwy w dostawie pradu w trakcie 1.5h jakie tam spedzilismy i pol godzinne opoznienie pociagu - bylo calkiem ok.
varanasi - dotarlismy tu ledwo zywi - ruszylismy w droge z delhi 24h temu, zapomnijcie o prysznicu, cywilizowanym (czyt. nienarciarz) kibelku i innych tego typu wygodach. powital nas baaardzo przyjemny hotel, w ktorym ja i hercz tym razem dostalismy normalny kibelek :o)
mamy piekny widok na rzeke, i zamierzamy w koncu troche odpoczac - te dwa pierwsze dni byly makabrycznie intensywne.
generalnie trudno jest tu zebrac mysli, duzo sie dzieje, nie sposob wszystkiego opowiedziec. mama - sukienka od ciebie ratuje mi zycie -dziekuje! tak na prawde polowy z tego co zapakowalismy do ubrania moglismy spokojnie ze soba nie brac.
bardzo nam sie tu przygadaja. robia nam zdjecia z ukrycia, albo i nie.pokazuja palcami. za kazdym raze jak gdzies sie zatrzymamy na dluzej, odpoczywajac czy czekajac na cos zaraz zbiega sie tlum. jasne, po czesci po to, zeby nam cos sprzedac,ale sa tez tacy typowi gapie,ktorzy potrafia stac kolo nas 20 minut tylko sie przygladaja, wcale nie z ukradka. trudno sie do tego przyzwyczaic.
koncze, pozdrawiam, caluje
w.
ps. w varanasi zostajemy na najblizsze dwie noce, czyli do 13. pa
nareszcie Varanasi
Pozdrawiam Kuba
P.S Doszliśmy do ogromnej wprawy w targowaniu. Doszło do tego, że na dworcu już nikt nam nie proponował taksówki a my spokojnie siedzieliśmy na chodniku wśród kilkunastu zdziwionych taksówkarzy. No bo jak to jechać pociągiem a nie taksówką?
P.P.S Zastanawiamy się z Krzysztofem kiedy się wyśpimy. Ostatnie dwa dni to wstawanie 4-5 rano. Nie pamiętam kiedy ostatnio spaliśmy dłużej niż 5 godzin :/
P.P.P.S Wszyscy zdrowi, sraczki brak raczej królują zatwardzenia :) Uczestników wciąż siedmioro, ale Gośka chce pływać w gangesie więc nie wiadomo co będzie jutro... :P
wtorek, 9 września 2008
wszyscy juz dodali, wiec zeby nie bylo za ja milcze
pisze, tak na wszelki wypadek, gdybyscie lekali sie o mnie.
Jestesmy w Delhi, widzielismy juz ludzi spiacych na ulicy - tak z goraca. Krowe, calkiem swieta, zagladajaca do sklepu muzycznego, jechalismy motoriksza i riksza rowerowa. nikt nie przestrzega tutaj ani przepisow ruchu drogowego, ani znakow, swiatel czy policjantow. Jest egzotycznie i fascynujaco od momentu w ktorym wyladowalismy na lotnisku. Spotkalismy tak ze 200 zolnierzy hinduskiej armii, a wszyscy dzierzyli w rekach jednakowe walizki moro - ot dyscyplina.
Jutro o swicie, kolejna szalona taksowka wywiezie Nas do pociagu klasy A2/C do Agry i Taj Mahalu, a potem kolejny szalony pociag wywiezie do Waranasi, czyli najswietszego z miast lezacego nad najswietsza z rzek - Gangesem.
Pozdrawiam, nie mowiac jeszcze nic w hindi.
WASZA
eM
P.S. Franek przeistoczyl sie w Indiana Jonesa, zakupujac na straganie jego kapelusz!
P.S.2 Zamiast MTV maja tu teledyski z filmow Bollywood, a Pan od kawiarenki w ktorej piszemy wlasnie nuci hity pod nosem.
nie wiem od czego zaczac maz mowi - pierwszy dzien za nami
zgadzam sie z mlodym - zapomnijcie o zasadach ruchu drogowego w indiach - uznalismy, ze nawet mlody moglby prowadzic tu samochod :o)
ludzie strasznie nam sie przygladaja - niby my im tez, ale glupio jak ci robia zdjecia, albo caly autobus na ciebie patrzy.
franek kazal napisac, ze jest zdrowy, bez biegunki (uzywam tego niewygodnego slowa, bo to okreslenie medyczne, wiec moge :o).
jedzenie jest przepysznne mowi maz - smaczne, ostre, duzo i tanio.
kupilismy bilety do agry, jutro z rana ruszamy ogladac tadz mahal. potem wieczorem nocny pociag do varanasi. kupujac bilety mielismy okazje zapoznac sie z instytucja tourist office - rzeczywiscie wyjatkowo przydatna.
pozdrawiamy.
ps za chwile powinien byc post agi - moze uda jej sie wrzucic kilka zdjec.
ps2.
w wilnie ledwo zdarzylismy na samolot, bo okazalo sie, ze jednak nie zmienili godziny lotu, choc tak do nas pisali. ale udalo sie.
ps3.
z trzech pokoi, ktore dostalismy akurat my trafilismy na lazienke z narciarzem. taka karma.
pierwszy post z Delhi
Pozdrawiam
P.S Już żem zdrów, ale zużyłem zapas połowy polopiryny.
niedziela, 7 września 2008
Znany jest też pierwszy przepakowany uczestnik!!!
Całuje i chyba mam wszystko, biorąc pod uwagę zapas papieru toaletowego na 3 lata!
3...2...1...0...start
jeszcze tylko wyciągnąć hercza spod prysznica i w drogę.
obiecałam rodzicom rozpiskę podróży, więc w dużym skrócie idzie to tak:
New Delhi
Agra
Varanasi
Darjeeling
Kalkuta
Port Blair
Kalkuta
[duża niewiadoma]
Mombai
New Delhi
loty są na trasie:
Wilno-Kijów-New Delhi
Kalkuta-Port Blair-Kalkuta
New Delhi-Kijów-Wilno
buziak
sobota, 6 września 2008
przewrotność losu...
"God it feels like it only rains on me"
zawsze jest tak, że ktoś musi zacząć...
Niusy z frontu są następujące:
- znany jest już pierwszy uczestnik wycieczki, który wyruszył w podróż- niniejszym powitajmy brawami Krzysztofa z Piły :o)
- znany jest także pierwszy chory uczestnik wycieczki - Młody, a jakże
pa






