środa, 8 października 2008

coś się kończy, coś się zaczyna...

Warszawa 06.10.2008
Niewielki samolot typu ATR laduje na warszawskim Okęciu. Z wnętrza wychodzi siedem osób, bogatszych w nowe doswiadczenia, przezycia a moze i choroby... Nad miastem wschodzi slonce, a z posrod porannego halasu lotniska daje sie slyszec: "k...a, zimno tu"...

poniedziałek, 6 października 2008

i po frytkach

i już po całej wyprawie...jedni powiedzą, że miesiąc to długo, ale dla mnie miesiąc w Indiach to zdecydowanie za mało. Za krótko, żeby poznać Indie, żeby zrozumieć Hindusów, choć nie za krótko, aby się Indiami zachwycić. Chętnie kolejne 2-3 miesiące bym spędził w tym kraju, zwiedzał, zjadał i podróżował. Ale miesiąc się skończył i czas wracać do rzeczywistości...jesiennej, warszawskiej rzeczywistości. Dziękuję za uwagę, dziękuje za towarzystwo podróży i życzę powodzenia Hindusowi, który się topi właśnie w moich ciapach :D:D:D


Pozdrawiam

wtorek, 30 września 2008

po co komu te ciapy?

Gosia opisala o Palitanie i o olbrzymiej liczbie schodow w te i spowrotem i nazad przemierzonych na bosaka - taka karma! Stopy nawet nie bolaly tak bardzo jak lydki nastepnego d nia. Ale ja nie o tym. ...
Pozostawilismy buty przy kamieniu niedaleko jede\nej ze swiatyn dzinijskich, zeby spokojnie, bez zbednego bagazy przemierzac wspomniane schody. Dotarlismy na gore, co zobaczylismy, to nasze, wrocilismy na dol i co...butow brak. Ktos zaiwanil nam buty. Jeszzce moge zrozumiec, ze dziewczece rozmiary jakiemus hidusowi/hindusce sie przydaly, ale moje kajaki? Po co, na co. Jak probowalem nabyc w lokalnych sklepach nowy obow, to numeracji nie mieli ze 3 numery w dol, a co dopiero moja. Wiec po co takie sandaly z koziej....biednemu hindusowi. Nawet doniczki z nich nie zrobi, bo to przeciez sandaly, a nie mokasyny. Pocieszam sie tylko , ze wonia mu niemilosiernie te sandaly - w koncu 3 tygodnie non stop w nich zmierzalem kilometry....ale glupi ci hindusi (?)

Zatem teraz zwiedzam Indie w klapersach. Nie jest to najwygodniejsze na swiecie, ale na pewno lepsze niz w japonkach z plastyku, o 3 numery za malych (bo takie najwieksze moglem nabyc na straganie)

Pozdrawiem, jeszcze nie bosostopy Bialy Bog Indii, Franek

Palitana i Udaipur

Darz Bor!

Skrot podrozy z ostatnich paru dni:

Mumai opuszczony i...

PALITANA
Palitana za Nami, a co wiecej swiatynie na wzgorzu na ktore wspinalismy sie po 3200 schodach, co w dwie strony daje 6400, co nastepnego dnia daje zakwasy w lydkach. Widok na gorze jest jednak niecodzienny: zielone papugi na dachach dzinijskich swiatyn ktore wygladaja jak ulane z mokrgo piasku na plazy. Niestety mnie, Frania i Agnieszke dosc szybko stamtad wyrzucili, poniewaz straznicy swiatynni pracuja tylko do 17, a poznej graja w krykieta- gre ktoej nigdy nie pojme i nie zrozumiem chociaz z glebi serca tego pragne.
Podroz na szczyt jest jednak przezyciem samym w sobie, zwlaszcza ze wspinasz sie na bosaka dzielac droge a to z innymi pilegrzymami, a to z krowami, ktore samopas laza po schodach, wzgrzach pastwiskach i zazywaja kapieli w jeziorkach na poboczach - dokumentacja oczywiscie jest i to dokladna! Ciekawe jest ze po drodze spotykalismy nosicieli. Dwoch panow niosacych bambusa, a do niego przyczepione krzeselko z pielgrzymem. Praca ciezka, ale Panowie pogodni, chetni do rozmowy!

Minus podrozy odkrylismy juz po schodku szesc tysiecy dwusetnym, kiedy to okazalo sie ze nasze piekne, niewygodne, zakurzone i wielkie (w przypadku Franka) sandaly zostalyskradzione. Wszystkie 6 czyli calosciowo. Wracaismy wiec przez wioske na bosaka za pomoca konnej bryczki. Dzieki temu zlaiczylismy kolejny srodek transportu!

UDAIPUR
Dzisiaj w nocy dotarlismy do Udaipuru. Miasta niezwykle przyjaznego, kolorowego, calkowicie anglojezycznego. Wieczorem zaproszono nas na festiwal zmian por roku, wiec idziemy tanczyc z tubylcami. Posililismy sie RADZASTANSKA PIZZA (fusion calkowite). Wyslalismy milion pocztowek - rozpoczynamy zatem z nimi wyscig do Polski.
Czuejmy podmuch czasu na karku, wiec koncze biegnacdo autochtona!

P.S. Jutro rano mamy umowionego slonia, a wlasciwie slonice o imieniu GANGE, ma 25 lat i bedzie nas wozic po miescie. Dla wszystkich pesymistow wiadomosc: SLONIE NIE SMIERDZA!

Wasza Radzastanska ksiezniczka, fotoreporterka - M.

udajpur, a jakze

na wstepie wyjasnie problem braku zdjec od buszytow - sprawa jest prozaiczna, popsul nam sie aparat. tak wiec ostatnie zdjecia mamy z himalajow, reszte pstrykamy dzieki uprzejmosci krzyska (wlasciwie ja pstrykam dzieki uprzejmosci, bo hercz po prostu albo przejmuje aparat glosem i gestem nie?znoszacym sprzeciwu, albo tez tez dokladnie wskazuje miejsce wykonania pikczera :o)
teraz o udajpurze - udalo nam sie dotrzec tu dzis nad ranem, po 12h, choc sprawnej podrozy autobusem z palitany. jak na warunki indyjskie, mozna uznac, ze jest tu uroczo. jak na warunki indyjskie powtarzam :o)
na tutejszym jeziorze sa dwie wysepki, a na nich hotele, calkiem ekskluzywne. na jednej z nich krecono film z bondem. pytanie do taty: jaki?
zielen miejska pstrykamy, odzywiamy sie... czasem :o) ogladamy, ogladamy i jeszcze raz ogladamy.
moze jutro uda nam sie przejechac na sloniu - opowiemy jak bylo.
zostajemy tu dwa dni, potem jaipur i delhi.
pozdrawaim, mysle ze i imieniu meza rowniez.
w.

Udaipur

Po Bombaju i małym postoju w Palitanie (dla mnie to mały postój gdyż wzgórza świątynnego nie było mi dane zobaczyć, ale o tym szerzej po powrocie) dotarliśmy do Udaipuru. Mapy nie da się oszukać i niestety powoli acz konsekwentnie zbliżamy się do Delhi gdzie czeka na nas samolot. Moje osobiste wrażenie jest takie, że jednak wszyscy jesteśmy coraz bardziej zmęczeni, ale może mi się tylko zdaje. Pozdrawiam, serdecznie wszystkich którzy jutro zaczynają rok akademicki. Łapcie dla mnie kserówki i mówcie, że nie umarłem please...

P.S Tak przeczytałem tego posta i jakoś mało optymistyczny jest, ale chyba po prostu zmęczony jestem.

piątek, 26 września 2008

Mumbai czyli Bombaj czyli metropolia z palmami

Krotko aczkolwiek z glebi serca pragne tylko doniesc ze jestesmy w Mumbaiu, kiedys znanym jako Bombaj.
Okazal sie przepieknym, a nawet, zapierajacym dech w piersiach miastem. Oczywiscie jest to tylko jego ulamek, tzn czesc ex-brytyjska i portugalska. Architektura budynkow zapiera dech w piersiach, jest to polaczenie stylu kolonialnego z orientalnym. Ulice czyste, az moznaby bylo z nich jesc. Ulicami jezdza czarno-zolte taksowki, rodem z lat 50-tych. Wszedzie zielone palmy oraz inne drzewa z lianami. Az chodzic sie chce, podspiewywac pod nosem. Znad Morza Arabskiego owiewa nas bryza... rzesko nam. Miejscami rzeklabym chlodno.

Dziw ze z drugiej strony miasta, za polami Bolywoodu znajduja sie najwieksze slumsy Azji, w ktorych zyje ponad 55% mieszkancow Mumbaju (pop. ok. 13 mln). Trudno w to uwierzyc przechodzac kolo bogato zdobionych dorozek z tronami (!!!).

Jutro nasze dusze podroznikow wysylaja nas do Palitany, miasta gdzie wyrasta wzgorze z 900 swiatyniami dzinijskimi, pozniej Udaipur i Jaipur, w miedzyczasie byc moze Park Narodowy z tygrysami i flamingami. A 5 o swicie, nie chce o tym myslec, wracamy do Delhi, gdzie czeka na nas ukrainski samolot i.... witaj PIEKNA POLSKA JESIENI.
Tymczasem zapomnijmy o tym i dalej w podroz!

środa, 24 września 2008

Andamany

Drogie zabki w szalikach i rekawiczkach!

Za komentarz jak bylo na rajskich i goracych, aczkolwiek owianych bryza, Andamanach niech starcza zdjecia ponizsze:
Numero uno:

Nasza chatka na wyspie Havelock... grozily nam jedynie nisko latajace kokosy!!! Chatka, prosze zauwazyc z bambusa.
Dwa

Zeby nie bylo ze nie ma mnie wcale na tej wycieczce. Oto poza na zdobywce wszechswiata.
Trojeczka

Najprawdopodobniej ta lodzia dostarczano swieze ryby do naszego resortu (albo mleko, kawe, a na pewno wode - kochana Mamo, wode oczywiscie w butelkach!)
I oczywiscie...
Sesja z tykwami. Mniamusne i jakie ekologiczne!

Pozdrawiam cieplo, planujac reszte podrozy. Na razie kierujemy sie na Mumbai, zwany tez Bombajem.

M.

P.S. Moze w przyplywie dobroci obdaruje Was innymi zdjeciami. Zobaczymy! Tymczasem zgooglujcie sobie HAVELOCK ISLAND plaza nr 5 oraz nr 7!

ja vs indyjskie callcenter

witamy ponownie z kalkuty.
z pewnoscia za chwile na blogu pojawi sie ktos, by opisac nasze ostatnie poczynania i najblizsze plany, dlatego ja skupie sie na historii, ktora czesc z nas juz wzmiankowala w swoich postach, a ktorej - nie chwalac sie - jestem jakoby protagonistka :o)
uczestnicy dramatu:
bezposredni:
ja
budka telefoniczna na terminalu krajowym lotniska w kalkucie
pani(e) z infolinii firmy cleartrip - przez ktora kupilismy bilety na andamany
posredni:
goska, ktora wspierala nas jezykowo i mentalnie
hercz, mlody i krzysztof - zywotnie zainteresowani wynikiem dyskusji z infolinia
czas trwania:
17.00-20.00
geneza problemu:
mielismy kupione bilety na andamany na 21.09 powrot 25.09. poniewaz nieco przerazaja nas podroze tutejsza koleja, a poza tym rozleniwilismy sie troszke :o) postanowilismy pozwolic sobie na odrobine luksusu i kupic sobie bilety lotnicze na trasie kalkuta-mombay, zeby uniknac kitrania sie w pociagu przez 36h. bilety takowe kupilismy na 25.09 na samo poludnie, bo do tego czasu mielismy juz spokojnie byc w kalkucie po powrocie z andamanow.
fabula:
a bylo to moi drodzy tak: linie lotnicze, ktorych bilety kupilismy na andamany poprzez portal cleartrip (wazna info, prosze zapamietac) nazywaly sie deccan i ... juz nie istnieja, bo polaczyly sie z liniami kingfisher, ktore sa tutejszym potentatem lotniczym. sprawdzajac przed kupnem biletow kalkuta-mombay, czy wszystko gra nie moglismy na stronie kingfishera znalezc swojego lotu, ale zrzucilismy to na karb fuzji i ogolnego balaganu, do ktorego zdazylismy sie juz tu przyzwyczaic. jednakze przyjechawszy 19.09 (czyli na dwa dni przed planowanym wylotem) do kalkuty postanowilismy w biurze kingfishera zapytac o ten lot. i tu zaczynaja sie schody.
okazalo sie, ze lot zostal przesuniety na pozniejsza godzine, tak ze nasz powrot 25 bylby o 13.30 podczas gdy samolot do mombay'u startuje 12.10. mam nadzieje, ze zaczynacie czuc problem. ze linie sa tanie, to i klocic sie za bardzo nie mamy szans, bo zmieniac to oni sobie moga dowolnie i zawsze. ale... tu zatlila sie nasza nadzieja... powinni nas byli o tym poinformowac. kazdy z nas, kupujac bilet podal im telefon i maila, ale nikt nie dostal zadnej ingo o zmianach godzin. zaczynamy sie wiec klocic z panem w biurze kingfishera, ale on na to, ze on nie ma na to wplywu i kropka. poszlismy wiec do innego biura, a oni nam na to, ze nie ma rady, trzeba na lotnisko, do punktu obslugi kinfisha. wkitralim sie wiec w 6 (slownie:szesc) osob do jednej taksowki i dawaj na lotnisko. wyczailismy punkt kf i dalejze nadawac, ze my chcemy przebukowac ten lot z 25. goska pieknym british english uderza do pani i tlumaczy, a pani na to, ze przeciez nie ma problemu, ze przeciez wracamy 24, wiec na lot 25 spokojnie zdazymy. i tu okazuje sie rzecz pierwsza, ze goska z frankiem kupili sobie bilety 21-24.09 a nie jak my 21-25.09 tak wiec malgorzata i franczesko wypadaja z gry, na placu boju zostaje nasza czworka. tlumaczymy wiec pani my, ze nie dostalismy zadnego info, mimo ze mieli maile, mimo ze mieli telefony... pani nam na to, ze oni od cleartripa nie dostali zandych namiarow na nas, tak wiec nie mogli nas poinformowac, ale powinien to zrobic cleartrip, bo oni ich informowali. wiec albo przebukowujemy bilety po 750 rupii za kazdy bilet (czyli po 1500 na lebka, bo w dwie strony) albo trzeba pertraktowac z cleartripem.
znalezlim wiec Bogu ducha winna budke telefoniczna, i dzwonimy do clear tripa. na poczatku goska, ale nie miala ci ona ducha walki, bo sprawa jak wiemy nie dotyczyla juz jej bezposrednio, wiec potem padlo na mnie.
nie bede was raczyc opisem 2.5h gadania z indyjska infolinia na hucznym lotnisku, bo rozmowa ograniczala sie do mojego powtarzania na setki roznych sposobow (nie wiedzialam, ze znam tyle synonimow po angielsku) ze skoto oni nas nie poinformowali, i nie przekazali kf naszych danych kontaktowych, to my chcemy, zeby oni nam za przebukowanie tych biletow zaplacili.
oczywiscie na poczatku nie moglo byc tym mowy.
godzine pozniej pani zaproponowala, ze mozemy zwrocic te bilety, ktore juz mamy (clear trip w laskawosci swojej odda nam kase) i... kupic nowe, za 10 000 rupii wiecej (przypominam, ze przebukowanie na wlasna reke kosztowaloby nas max 6 000). pani z infolinii byla oczywiscie zachwycona swoja propozycja. my jakos nie bardzo.
godzine pozniej pani byla juz po rozmowie z przedstawicielem kingfishera i okazalo sie, ze jednak da sie przebukowac te bilety na ich koszt - myslalam, ze z radosci ucaluje sluchawke.
jeszcze tylko pol godziny gadania z kingfisherem, i nastepnego dnia mozemy spokojnie ruszac. ufff...
moral(y):
moj poziom asertywnosci: +100
jestem debesciakiem callcenter, chyba poprosze w pracy o podwyzke
mozecie do mnie mowic queenfisher :o)
z kalkuty udalo mi sie przed wylotem na andamany zwiedzic jedynie budke telefoniczna na lotnisku

zmeczylam sie zamym opowidaniem tej historii, wiec koncze juz. jutro ruszamy do mombay'u jak juz pisalam, wiec odezwiemy sie po wyladowaniu.
caluje
w.
ps. mlody prosi w sprawie ksiazek do biblioteki - to do tych, co to wiedza, ze to do nich :o)

wtorek, 23 września 2008

Nie omijamy Kalkuty - trzeba nadrobic informacje

Po przyjezdzie z Darjeelingu do Kalkuty buchnelo na nas gorace powietrze. WIelkie miasto, ktore wydawalo nam sie na poczatku obrzydliwe, lepkie, i w dodatku bez charakteru, malo "indyjskie".
Ze wzgledu na perypetie z biletami lotniczymi czesc naszej ekipy wycieczkowej poleciala do Raju na Ziemi, czyli na Andamany dzien wczesniej - 20.08.09 - a nasza dzielna trojka Drombo - Ja, Franek i Agnieszka zostalismy dzien dluzej zwiedzajac zakatki metropolii.
Okazalo sie ze nic nie jest takie zle jak sie wydaje na poczatku - tzn. gdy wysiadasz po 18 godzinach z autobusu (a drogi indyjskie sa w tyle za polskimi I ukrainskimi!!!)
Odkrylismy w naszej wyprawie po Kalkucie zarowno ghaty - czyli miejsca nad swieta rzeka gdzie ludzie kapia sie rytualnie, jak i calkiem zwyczajnie myja garnki. Znalezlismy najwiekszy dworzec autobusowy na swiecie (ze 100 ich bylo na raz). Z jednej strony miasto pelne jest zoltych a la nowojorskich taksowek (z lat 50 i 60), eleanckich restauracji, modnych klubow i drink barow, z drugiej noca przebiegaly nam kozy przez ulice, ludzie dalej spia na chodnikach i myja sie w pompie.
Kontrasty ogromne, ale ciekawe. Kalkuta z bliska zupelnie nie przypomina tej o ktorej slyszalam i wyobrazalam sobie. Nie jest to umieralnia, pelna brudu i tredowatych, ale calkiem nowoczesne miasto, jedynie z posmakiem indyjskim.
Na ten przyklad w srodku miasta, niedaleko pomnika Indiry Gandhi i ogromnego Memorialu na czesc krolowej Wiktorii znalezlismy parczek, pelen fontann i marmurowych laweczek dla zakochanych. Co wiecej trafilismy tam na niezwykle przedstawienie fontannowe ze swiatlem i dzwiekiem w roli glownej. Fontanna w fantazyjny sposob formowala strumienie w okregi, gwiazdy, plomienie; odpowiednio podswietlone i tanczace w dzwiek milych indyjskich rytmow. Taki smaczek podroznikow, o ktorym na pewno nie zapomnimy.

W naszej wedrowce po Kalkucie trafilismy tez na wielki targ, kolorowy i pelny hurtowych ilosci czosnkow, ziemniakow i tykw. Wszystko fantazyjnie ulozone na matach, prosto na ziemi. Ci ludzie musza chyba wstawac o swicie, by wszystko z precyzja poukladac i skomponowac pomidory z salatami, baklazanami i Bog wie czym jeszcze (nie rozpoznajemy 60 % warzyw tutaj!!!). Posrod warzyw sprzedawano tez ryby, lezaly na wielkich matach wprost na ziemi, lub w gigantycznych talerzach. Zupelnie zywe. Jedna nawet na anszych oczach wyskoczyla z naczynia i probowala niespiesznie, aczkolwiek jednsotajnie, wypelznac z maty. Na srodku krolestwa ryb siedzi sprzedawca na czyms w rodzaju stoleczka z gigantycznym ostrzem . Na tym ostrzu tnie ryby na kawalki, tak by wszystko bylo swieze i przy kupujacym!
Niestety czas ucieka, a Wam i tak juz nie chce sie czytac. Reszta szczegolow dot. Kalkuty po powrocie do Naszej Ukochanej Ojczyzny.
Calusy

P.S. Agnieszka twierdzi ze sie pod tym podpisuje






poniedziałek, 22 września 2008

Andamany

A wiec tak: dotarlismy na Andamany, a dokladnie na wyspe Havelock. Troche bylo komplikacji przy lotach, takze zrobilismy to na kilka razy, cos jakby naloty dywanowe. Szerzej o tej sprawie rozpisze sie Weronika jak dorwie sie do internetu. Musicie wiedziec ze tutaj juz nie tak latwo o kontakt ze swiatem. Internet ciezko znalezc, a jak juz znajdziesz to hula bardzo powoli. Miejsce przepiekne, woda ciepla jak w wannie, kokosy spadaja z drzew, po prostu raj na ziemi. Wypoczywamy przed kolejnym starciem z indyjska rzeczywistoscia. Podejrzewam, ze dzis udamy sie na poszukiwanie elefantow, bo kiedys w koncu trzeba je zobaczyc. Pozdrawiam serdecznie wszystkich i pedze na plaze opalac brzucho :)

czwartek, 18 września 2008

Posmak dokumentacji


Ghat nad świętą rzeką o świcie (Varanasi)



Ludność tubylcza spotkana w środku nocy na dworcu gdzieś między Varanasi a Darjeelingiem

Chwila refleksji

Mamy chwile oddechu, pomiedzy wyjazdem z Darjeelingu a Kalkuta...
Wiec oto odpowiedzi na pare pytan ktore mogly sie zrodzic w waszych glowach
dokumentacja?
Od robienia zdjec przepalaja nam sie karty w aparatach, wiec spokojnie, bedzie co ogladac.
brud?
Konczyny nie leza na poboczach, Z drugiej strony nie bylismy jeszcze w Kalkucie, ani Bombaju wiec... duzo przed nami. Oczywiscie wszedzie kurz, pyl i smieci, ale jest to jakby standard wynikajacy chociazby z tego, ze nie bardzo moga sobie pozwolic na kosze na smieci przy tych temperaturach, wiec rzucaja wszystko pod nogi. Z drugiej strony sa niezwykle ekologiczni i wszystko pakuja w szybko-rozkladajace sie materaialy, czyli jedzenie w gazety, jednorazowe kubeczki sa z gliny, a talerzyki z lisci. Znaja swoje ograniczenia i wiedza jak z nimi zyc.
toalety?
moj quest poboczny, ktory rezolutnie spelniam, to nie trafienie na ani jedna azjatycka toalete, zwana potocznie narciarzem, na razie idzie sprawnie, chociaz trzeba przyznac ze norma jest dziura w ziemi i permanentny brak papieru. Jedna z mniej przyjmenych spraw jest rowniez to ze Hindusi sie nie ograniczaja i meska czesc populacji kiedy poczuje zew pecherzam badz jelita, to swoj problem rozwiazuje tam gdzie stoi! Do perfekcji opanowali pozycje kuczna! Nie wierzycie - jest dokumentacja.
zebracy?
trzy dni przyzwyczajaliasmy sie do prosb o "one rupee" i wyciagniete rece ze wszystkich stron. Jestesmy ich obiektem najpewniej przez wyrozniajacy sie kolor skory i ogolne przeswiadczenie ze nas stac na to zeby rozdawac im pieniadze. Faktycznie, wykonuja oni katorznicze prace (jazda riksza rowerowa przy 40 stopniach goraca przez 5 kilometrow z 200 kilogramami zywej wagi z tylu) za grosze o ktorych nam sie nie sni, dlatego czasami ciezko jest sie z nimi targowac bez scisku w dolku.
Wracajac do wyciagnietych rak, to trzeba pamietac ze u nich jalmuzna jest sposobem na polepszenie dosc szybkie i skuteczne karmy, wiec idealnie wpisuje sie w krajobraz hinduski.


To tyle mi przyszlo do glowy. Ruszamy na podboj swiata suwenirow najczystszego z regionow Indii - Dajeelingu.

p.s. czy wiecie ze Darjeeling chce sie odlaczyc od Indii tworzac osobna republike Ghorkow, czyli ichnich gorali. Prowincja pooklejana jest flagami przyszlej republiki, znakami niepodleglosciowymi i Freedom Restaurantami.

CHEERS LADIES AND MATES

środa, 17 września 2008

A mialo byc tak pieknie... (bylo)

Mialo byc tak pieknie, cudownie... przezycie transcendentalne a tu....
Wstalismy przed switem, wy jeszcze najprawdopodobniej wcale zescie sie nie polozyli spac a my juz w swetrach, ubrani na cebulke, zaopatrzeni w koce i kurtki przeciwdeszczowe wybieramy sie na Tiger Hilss - najwyzszy punkt Darjeelingu, by zobaczyc SLONCE WSCHODZACE NAD HIMALAJAMI. Dojechalismy jeepem, a wlasciwie to kawalkada jeepow hinduskiej firmy TATA (tak,tak nie bylismy jedynymi szlanecami ktorzy o swicie chcieli ogladac 4 osmiotysieczniki!) na miejsce. A tam, co za hanba, co za pech, tam NIC! mgla, chmury, mgla, chmury, mgla i chmury. Niczym wytrawni detektywi sledzilismy kazdy najmniejszy przeblysk slonca zza chmur i mozemy stwierdzic z pewnoscia, slonce wstalo, i pewnie byly tam jakies gory. Moze byc ze nawet Himalaje, pewnie razem mialy z milion kilometrow wysokosci, ale niestety nic na pewno, ani organoleptycznie. Uda nam sie jeszcze kiedys jestem tego pewna...

Pozniej mielismy jeszcze czas na wizyte w klasztosze tybetanskich mnichow, a raczej mniszkow. Jest to rodzaj szkoly, a w charakterystycznych czerwonych wdziankach lataja 5, 11, 15 latkowie. Mielismy okazje wejscia do pomieszczenia gdzie siedzieli na porannych spiewach w pokoju pelnym kadzidel, malych miseczek z woda i dziwnych glinianych figurek. Niesamowite jak mali byli. Na dziedzincu zachowywali sie jak banda malych chlopcow, dogryzali sobie i sie szturchali, w srodku, calkowicie skupieni spiewali jakies mruczanda...

A teraz lecimy dalej.
Choroba wysokosciowa dnia poprzedniego mnie opuscila, wiec nabieram powietrza w pluca (co wczoraj nie do konca bylo mozliwe) i lecimy zobaczyc co sie da!

Wasza Himalajka o krotkim plucku

to ja cos od siebie dopisze...

Darjeeling jest niesamowite...chlod, gory widoczne dookola, nie ma wyciagnietych rak i jeczocych "one rupie", bez krow na ulicach i ich gigantycznych kup, bezupalu, bez odwodnienia....no i Herbata...po prostu bosko, troche jak Krynica , tylko bez wszechobecnych mnichow buddyjskich.
Jeszcze troche retrospektywnie. Swiete krowy - wspanial sprawa, ale gdyby tez ich kupy nie byly takie swiete i nie lezaly wszedziena ulicahc. Psy, koty, kozy - tez sa swiete (w koncu to moze wcielenie po reinkarnacji jakiegos przodka) i masa ich na ulicy (no moze kotow naujmniej, bo na razie 4 widzialem) ale psow, koz, row - jak mrowkow. Jedny, slowem czowiek z moim wyksztalceniem mialby tu naprawde wiele do roboty. Niestety, najprawdopodobniej charytatywnie, bo przeciez niesienie pomocy swietym zwierzetom to zaszczyt.

Tyle tymczasem, choc mam nadzieje ze to co inni uczestnicy wyprawy pisza doskonale odzwierciedla nasze w miare codzienne zycie...


i dziekuje serdecznie za zyczenia...actually :D:D:D

Zdjęcia - pierwszy starannie wyselekcjonowany rzut



















Nadrobienie z wczoraj, czyli ja jeszcze jestem dnia poprzedniego!

My w gorach, gdzie zimno, a nawet lodowato, co oznacza w tym kraju 13 stopni. Jestesmy wniebowzieci. A chlod i wniebowziecie anstepuje w Darjeelingu, u podnozy Himalajow. Jechalismy tu 15 godzin jednym pociagiem i 7 drugim. z tym ze drugi nalezy do zabytkow swiatowych i nawet zostal wciagniety na liste UNESCO. Toy train, bo tak go tu zwa, w 7 godzin pokonuje zawrotna trase 88 km, ale za to zwiedzilismy pol regionu. Tu na miejscu - krolestwo herbaty, plantacja na plantacji, przetykana bambusem, hindusem, albo mnichem buddyjskim.
Autochtony wygladaja zupelnie inaczej, sa juz niezwykle chinscy, moze dlatego ze rzut stad beretem do Tybetu. Miasto zamieszkuje glownie Tybetanczycy, Nepalczycy i dwie inne narodowosci, ktorych niestety niep rzytocze, bo zbyt skomplikowane.
Kazdy zakret na ulicy zapiera dech w piersiach, bo gdzie nie spojrzysz, tam jakis kawalek, owianego chmurami, Himalaja. Jutro zrywamy sie o naszej ulubionej porze, czyli 3.30 i jedziemy na Tiger Hills ogladac 4 osmiotysieczniki!!! Pozniej w planach plantacja herbaty, zoo z tygrysami bengalskimi a moze trafi nam sie i jakas panda.
Zdrowie chybocze nam sie na wszystkie strony, ale dzielni jestesmy jak wszystkie zastepy Szarych Szeregow.
Caluje, i wierze gleboko ze Franek tez pozdrawia

Zaspani...

Dziś wstaliśmy o 03:30 aby zobaczyć wschód słońca nad Himalajmi. Wbiliśmy się w siódemke w Jeepa i jazda. Niestety dziś na "Tiger Hill" można było zobaczyć mgłę, a pozatym mgłę i z ciekawych rzeczy była jeszcze mgła. Zimno jak cholera jakieś 6 stopni co przy naszych ostanich doświadczeniach z 30-40 stopniowymi upałami dało się we znaki. Teraz jemy śniadanko i planujemy jednak (przynajmniej część) się przespać trochę. Jutro koło wieczora opuszczamy to jakże chłodne i spokojne miejsce i udajemy się do Kalkuty. Trochę w nas to wzbudza niepkoju gdyż krążą opinie iż Kalkuta, czy jak kto woli Calcota, jest jeszcze mniej zadbanym miastem niż Delhi. Ciężko nam to sobie wyobrazić ale jeżeli tak jest to może być naprawdę ostra jazda bez trzymanki. Myślę, że wszyscy już trochę myślimy o Andamanach. Ta przejrzysta woda, dzika plaża, słonie i jazda na nich :) Może być naprawdę fajnie. Aha byłbym zapomniał wczoraj była pierwsza ulewa. Ja byłem tak spragniony deszczu, że niezważając na nic maszerowałem sobie w tej ulewie słuchając nowej płyty Metalici (a jakże :)) i przemokłem do suchej nitki. Oczy mi się trochę zamykają więc kończę powoli. Co do zdjęć to trochę cierpliwości rodacy. Zawsze czegoś zapomnimy a to kabla do aparatu, a to baterii, a to nie ma wejścia na USB. Ale kiedyś nam się na pewno uda, jak nie nam to komu :P ?

Dobranoc
Aha zapomniałem, że wy jeszcze śpicie :)

wtorek, 16 września 2008

toy train, himalaje i herbata

mlody znow pierwszy, ale ja dopisze conieco.
podroz byla karkolomna, bo dluga niemozliwie. ale absolutnie warta widokow i miejsca w ktorym jestesmy.
po dojechaniu "normalnym pociagiem" do new jalpaiguri przesiedlismy sie do kolejki waskotorowej, tzw. toy train. wlecze sie toto niemilosiernie, pyrpa, steka, jedzie raz w jedna, raz w druga strone (wciaz jakies zwrotnice, bo nie dalo sie ulozyc inaczej torow), balansuje na krawedzi zbocza. podroz trwa 6.5h i kolejka dowleka sie w koncu do darjeeling na wysokosci prawie 2150 m.n.p.m. niby nic zatrwazajacego, ale widoki przepiekne, plantacje herbaty wszedzie, zielono, slonecznie i ... chlodno. w koncu :o)
przyznaje, ze znalazlam kolejne swoje miejsce na ziemi i juz wiem, ze nastepna wyprawa to nepal i himalaje, himalaje, himalaje. albo po prostu himalaje, bez nepalu :o)
jest tu zupelnie inaczej niz do tej pory. pomijajac fakt, ze chlodno, to cicho, spokojnie i daja tu piwo :o) a nawet inne alkohole :o)
buziaki

Himalaje

A wiec jestesmy juz w w Darjeeling. Temperatura znosna kolo 15 stopni. Wyciagnelismy dlugie spodnie i bluzy takze jest fajnie. Dwa dni jechalismy pociagiem i kolo 48 godzin nic nie jedlismy. Zabawne jest to, ze nam sie tak naprawde jesc wcale nie chce. Zalodki mamy tak skurczone ze wypijemy herbate i jestesmy pelni. Hotelik znowu fajny, widoki przepiekne. Teraz kierujemy sie w kierunku zoo ogladac pandy (ciekawe czy kung fu). Pozdrawiamy z jakze chlodnego zakatka swiata. Aha zapomnialbym POLONIA PANY :) MAMY LIDERA!!

sobota, 13 września 2008

informacyjnie

poniewaz Mlody opisal juz dzisiejsze spotkaniaz lokalna ludnoscia ja dodam tylk, ze jutro, czyli 14. w samo poludnie wyruszamy w podroz do new jalpaiguri a stamtad toy trainem do darjeelingu. cala podroz zajmie nam ponad dobe, ale zakladamy, ze damy rade.
ja juz sie ciesze na piekne himalajskie widoki, na plantacje herbaty i inne takie. no i oczywiscie a nieco nizsze temperatury.
jako anegdotke opowiem, ze stala sie rzecz nieslychana - herczowi jest za cieplo!! marudzi, ze nie moze spac, i nawet kima u chlopakow w pokoju, bo oni maja klime a my tylko wiatrak :o)
@ BigSio - mozemy czytac polskie znaki, nie ma z tym problemu.
wciaz zbieramy sie zeby wrzucic jakies zdjecia, ale jakos caly czas nam nie po drodze.
nie moge uwierzyc, ze jestesmy w tej podrozy juz tydzien.
koncze pozdrawiam, odezwiemy sie z himalajskich szczytow.
w.

Hero

Miałem nic nie pisać ale Franek poprosił abym opisał jego heroiczny czyn. A, więc tak po podrózy na dworzec udalismy się aby coś zjeść. Jak zwykle po drodze spotkaliśmy tysiące ludzi, którzy zachęcali nas do kupna tysiąca rzeczy i zjedzenia czegoś akurat w ich restauracji. No i jako że jeden z panów stwierdził, że kedyś był w Polsce no to poszliśmy z jego bratem do jego restaraucji. Pan opsłużył nas perfekcyjnie: podał kartę dań, przyniósł colę i generalnie poprosił o 500 rupii aby zakupić nam piwo w sklepie. Fajnie się z nim gadało, więc Franciszek bez wahania dał mu kaskę... no i pan zniknął. Rachunek w restauracji opiewał na 425 rp, ale postanowiliśmy nie płacić i wytłumaczyć całą sytuację szefowi. Oczywiście nagle okazało się, że nikt nie rozumie po angielsku, wszystkim odjęło tą umiejętność. W takim razie Franciszek i ja udaliśmy się na posterunek policji. Ja jakoś się nie rwałem ale miałem paszport przy sobie a Franek nie, więc w razie problemów żeby było kogo zamknąć padło na mnie :) Posterunek to generalnie pokój z wiatrakiem 2 na 2 i policjant żujący coś tam. Franciszek swoim płynnym angielskim wytłumaczył całą sprawę a ja swoim nieco mniej płynnym dopowiedziałem to i owo. Policjant zaprosił szefa do siebie i po wymianie zdań typu: "habala habala" stwierdził ze nie musimy placic rachunku i mozemy wracać do hotelu. Skorzystaliśmy z tej okazji i sprawdzając czy przypadkiem nikt nam nie wbija noza w plecy w drodze powrotnej, wróciliśmy do siebie. Tak oto uratowaliśmy świat... Historię tą zamieszczam na wyraźną prośbę Franciszka P. Wszelkie podobieństwo to zdarzeń i osób występujących w rzeczywistości jest przypadkowe i niezamierzone.

Pozdrawiam.

Witam w swiecie zywych!

Jak juz zdazyli doniesc niektorzy z moich wspolpodroznikow wczorajszy dzien nad Gangesem, byl dla mnie wyjatkowo swiety i przez kilkanascie godzin laczylam sie z rzeka w dosc specyficzny sposob. (Mam nadzieje ze wyrazam sie dosc jasno) Dzisiaj juz zdecydowanie lepiej, chlodniej i mniej bolesnie na brzuszku, chociaz na jakis czas chyba nie dane mi beda Pakory, Parathy, Sabije i inne Dosy, a nawet niewinne Curry.

Koniec o mnie, teraz o mnie w Indiach.

Jak sie okazalo dzisiaj o swicie, w Indiach nigdy nie bywa chlodno. O 5.30 zerwalismy sie by z Hindusem "good bisnes", "good friend", "good deal" przeplynac sie po Gangesie. Zobaczylismy cale miasto od strony rzeki. Przygladalismy sie tlumom (dzikim!!!! juz o 5.30) kapiacych sie, spiewajacych, modlacych, pioracych ludzi, krow i koz. Odwiedzilismy, choc moze to zle slow, dwa gathy - zejscia do rzeki - przy ktorych 24 godziny na dobe palone sa ciala. Widzielismy tez pogrzeb dziecka, a te trzeba Wam wiedziec wrzucane sa wprost z lodek do rzeki, bez oczyszczajacego spalenia w ogniu.

W pewnym momencie na rzece znajdowali sie chyba wszyscy turysci tego miasta a na schodach prowadzacych do rzeki wszystkie autochtony. Miasto z tej strony jest niebywale kolorowe, czystsze i roznorodne, a Ganges... no coz, zostanmy przy stwierdzeniu ze swiety.

Teraz, razem z Frankiem lecimy nadrabiac to czego nie widzielismy wczoraj, przez moja "dolegliwosc".

Calusy i moze kiedys dowiemy sie dlaczego te krowy sa swiete!

Varanasi i Ganges

Dziś znowu pobudka z rana gdyż musieliśmy poplynąć Gangesem. Część sierot (znaczy ja i Wika) wzięla bluzy gdyż mialo być zimno. Niestety jak zwykle upal i pot na czole. Ganges strasznie brudny, palą tam ciala i wrzucają zwloki, ale np 10m dalej piją wodę i się myją. Jak to mówi Jarek "robi mi się cofka" :) Dzisiaj planujemy zrobić trochę prania a jutro wieczór Darjeeling. Nasza Aga troche podupadla na zdrowiu, lekką temperaturka posiada ale wszystko w ramach aklimatyzacji takze bez paniki. Wlasnie lezy sobie w lozeczku i spi. Co do komentarzy dziękujemy za wszystkie i prosimy o ich podpisywanie, gdyz czasem cięzko sie zorientować kto pisze :P

Pozdrawiamy serdecznie.

P.S Prośba do moich ziomków ze studiów: napiszcie kto tam jak co zaliczyl, Tkacz i inne poprawki? Żanka co z Zahaczem i moim wpisem?

piątek, 12 września 2008

Varanasi c.d.

Kolejny dzien i kolejne nowe wrazenia. Krzysztof, Kubus i kolezanka Gmiter uderzyli z drubej rury, czyt. rozpaczeli dzien od wycieczki do gathu, w ktrym pala zwloki. Ja ze wzgledu na zone zostalem razem z nia na brzegu. Wrazenia niesamowite - tak twierdza. Z ifo statystycznych: dziennie pali sie ok 250 zwlok, na jednego czlowieka zuzywamy 200 kg drewna, cena jednego kg ksztaltuje sie od 200 do 600 rupi. Jak na tutejsze waruki to kupa kasy. A jezeli juz poruszylismy temat kupy to sytuacja w naszym obozie ulegla zmianie. Sa pierwsze przypadki rozwolnienia. Jeden z uczestnikow, a wlasciwie z uczestniczek zanotowala juz w dniu dzisiejszym 11 wizyt w toalecie. Ale nalezy zaznaczyc ze trzyma sie dzielnie.

Jutro umowilismy sie na plywanie po Gangesie - wyjsciowa cene 50 rupi za osobe za godzinny rejs zbilismy do 20 rupi (ok. 1 PLN). Tak wiec dzis znow sie nie wyspimy gdyz uowilimsmy sie z naszym jutrzejszym oplywaczem na godzine 5:30 tano. to podobno najlepszy czas na podziwanie Gangesu o wschodzie slonca.

co do dnia dzisiejszego to mielismy rowniez okazje zaobserwowac rytual mycia krow. otoz panowie zapedzaja je do gangesu i zam szoruja szczotkami, o umyciu wszystkich nastepuje zamiana - jedna grupa krow wychodzi a wchodzi druga. I tak chyba przez caly dzien.

czwartek, 11 września 2008

tym razem troche mniej chaotycznie

mniej wiecej juz wiecie jaki byl gry plan przez ostatnie 24h, wiec ja tylko kilka smaczkow dodam.
taj mahal - wyprawa tutaj to chyba jakis ich odpowiednik romantycznego weekendu we dwoje, bo nawet riksze maja tu wyszyte na tapicerkach rozowe serca i wyciete w tymze ksztalcie gustowne okienka w dachu.
podrozowanie riksza - my przy naszych najszczerszych checiach jestesmy z stanie zmiescic sie do rikszy max we 4 (z bagazem i to bywa trudne, jesli czesc plecakow nie jedzie na dachu). natomiast hindusi za kazdym razem chca usilnie wkitrac do jednej malutkiej motorikszuni cala nasza siodemke - nie zapominajac oczywiscie o bagazu. przez kilka dni patrzylismy na nich bez zrozumienia dopoki nie okazalo sie, ze oni tak na prawde podrozuja. miesci sie ich do takiej rikszy i 8, nie mamy pojecia jak to robia,chyba sa skladani.
podroz do varanasi - nie byla latwa.nie mielismy pocagu bezposrednio z agry tylko z oddalonej o jakies 20 km tundli. tak jak pisal mlody - droga byla momentami jak dobrze zapowiadajacy sie indyjski off road :o) na dworcu w tundli nie oklamujmy sie, bylo nieco brudnawo, robaczywie i z dodatkiem szczurow. ale nikt z nas nie uciekl z krzykiem. pomijajac dwie przerwy w dostawie pradu w trakcie 1.5h jakie tam spedzilismy i pol godzinne opoznienie pociagu - bylo calkiem ok.
varanasi - dotarlismy tu ledwo zywi - ruszylismy w droge z delhi 24h temu, zapomnijcie o prysznicu, cywilizowanym (czyt. nienarciarz) kibelku i innych tego typu wygodach. powital nas baaardzo przyjemny hotel, w ktorym ja i hercz tym razem dostalismy normalny kibelek :o)
mamy piekny widok na rzeke, i zamierzamy w koncu troche odpoczac - te dwa pierwsze dni byly makabrycznie intensywne.
generalnie trudno jest tu zebrac mysli, duzo sie dzieje, nie sposob wszystkiego opowiedziec. mama - sukienka od ciebie ratuje mi zycie -dziekuje! tak na prawde polowy z tego co zapakowalismy do ubrania moglismy spokojnie ze soba nie brac.
bardzo nam sie tu przygadaja. robia nam zdjecia z ukrycia, albo i nie.pokazuja palcami. za kazdym raze jak gdzies sie zatrzymamy na dluzej, odpoczywajac czy czekajac na cos zaraz zbiega sie tlum. jasne, po czesci po to, zeby nam cos sprzedac,ale sa tez tacy typowi gapie,ktorzy potrafia stac kolo nas 20 minut tylko sie przygladaja, wcale nie z ukradka. trudno sie do tego przyzwyczaic.
koncze, pozdrawiam, caluje
w.
ps. w varanasi zostajemy na najblizsze dwie noce, czyli do 13. pa

nareszcie Varanasi

Środa minąła nam pod znakiem Taj Mahal. Dzięki Bogu opusciliśmy Delhi, bo to bardzo przygnębiające miasto. W Agrze bardzo, bardzo gorąco. Pot lał się strumieniami ale po pewnym czasie przestaliśmy zwracać na to uwagę. Taj Mahal to naprawdę urokliwe miejsce. Na zdjęciach budynek wydaję się być trochę większy ale w rzeczywistości taki nie jest. Po Agrze musieliśmy wsiąść w pociąg nocny w kierunku Varanasi, zmusiło nas to do wynajęcia dwóch ryksz. Jarek nagrał cały film w drodze, a jazda naprawdę na pograniczu "Szybcy i wściekli" z przewagą wściekli :) W pociągu spokój, i wszystko ok gdyby nie fakt nie mycia się od 24 godzin. Nie jest to nigdy sytuacja komfortowa, ale daliśmy radę. Rano przesiadka już w bezpośredni pociąg do Varanasi i oto jesteśmy. Teraz czekamy na zwolnienie pokojów i opalamy się na tarasie widokowym na przeciwko gangesu.

Pozdrawiam Kuba

P.S Doszliśmy do ogromnej wprawy w targowaniu. Doszło do tego, że na dworcu już nikt nam nie proponował taksówki a my spokojnie siedzieliśmy na chodniku wśród kilkunastu zdziwionych taksówkarzy. No bo jak to jechać pociągiem a nie taksówką?

P.P.S Zastanawiamy się z Krzysztofem kiedy się wyśpimy. Ostatnie dwa dni to wstawanie 4-5 rano. Nie pamiętam kiedy ostatnio spaliśmy dłużej niż 5 godzin :/

P.P.P.S Wszyscy zdrowi, sraczki brak raczej królują zatwardzenia :) Uczestników wciąż siedmioro, ale Gośka chce pływać w gangesie więc nie wiadomo co będzie jutro... :P

wtorek, 9 września 2008

wszyscy juz dodali, wiec zeby nie bylo za ja milcze

wlasnie...wszystko juz zostalo powiedziane. Zdjecia na pewno nie pokaza wszystkiego co zobaczylismy tutaj, ale prawda jest ze ludzie spia na chodnikach, krowy sa swiete i spia na chodnikach, a kierowcy to swiete krowy na drogach. Z przepisow o ruhu drogowym zrobili sobie spiolke z ograniczona odpowiedzialnoscia. Pozdrawiam
Kochani,

pisze, tak na wszelki wypadek, gdybyscie lekali sie o mnie.
Jestesmy w Delhi, widzielismy juz ludzi spiacych na ulicy - tak z goraca. Krowe, calkiem swieta, zagladajaca do sklepu muzycznego, jechalismy motoriksza i riksza rowerowa. nikt nie przestrzega tutaj ani przepisow ruchu drogowego, ani znakow, swiatel czy policjantow. Jest egzotycznie i fascynujaco od momentu w ktorym wyladowalismy na lotnisku. Spotkalismy tak ze 200 zolnierzy hinduskiej armii, a wszyscy dzierzyli w rekach jednakowe walizki moro - ot dyscyplina.

Jutro o swicie, kolejna szalona taksowka wywiezie Nas do pociagu klasy A2/C do Agry i Taj Mahalu, a potem kolejny szalony pociag wywiezie do Waranasi, czyli najswietszego z miast lezacego nad najswietsza z rzek - Gangesem.

Pozdrawiam, nie mowiac jeszcze nic w hindi.

WASZA
eM

P.S. Franek przeistoczyl sie w Indiana Jonesa, zakupujac na straganie jego kapelusz!
P.S.2 Zamiast MTV maja tu teledyski z filmow Bollywood, a Pan od kawiarenki w ktorej piszemy wlasnie nuci hity pod nosem.

nie wiem od czego zaczac maz mowi - pierwszy dzien za nami

zyjemy. jedzenie nas nie zabilo. rikszarze rowniez :o) widzielismy krowy. i red fort. ludzie na ulicy wciaz chca nam sprzedac mapy scienne indii (niby jak mamy to przywiezc z powrotem do polski??, poza tym, po co komu mapa scienna indii). pijemy duzo wody. tak na prawde to nie pamietam kiedy ostatni raz tyle pilam. jest glosno. duszno. brudno. wszyscy trabia.
zgadzam sie z mlodym - zapomnijcie o zasadach ruchu drogowego w indiach - uznalismy, ze nawet mlody moglby prowadzic tu samochod :o)
ludzie strasznie nam sie przygladaja - niby my im tez, ale glupio jak ci robia zdjecia, albo caly autobus na ciebie patrzy.
franek kazal napisac, ze jest zdrowy, bez biegunki (uzywam tego niewygodnego slowa, bo to okreslenie medyczne, wiec moge :o).
jedzenie jest przepysznne mowi maz - smaczne, ostre, duzo i tanio.
kupilismy bilety do agry, jutro z rana ruszamy ogladac tadz mahal. potem wieczorem nocny pociag do varanasi. kupujac bilety mielismy okazje zapoznac sie z instytucja tourist office - rzeczywiscie wyjatkowo przydatna.
pozdrawiamy.
ps za chwile powinien byc post agi - moze uda jej sie wrzucic kilka zdjec.
ps2.
w wilnie ledwo zdarzylismy na samolot, bo okazalo sie, ze jednak nie zmienili godziny lotu, choc tak do nas pisali. ale udalo sie.
ps3.
z trzech pokoi, ktore dostalismy akurat my trafilismy na lazienke z narciarzem. taka karma.

pierwszy post z Delhi

Po klikugodzinnej podróży dotarliśmy do Delhi, może i słyszałeś co tu zobaczysz ale na pewno nie byłeś na to przygotowany. Post nie odda przerażenia w naszych oczach wczorajszej nocy. Nawet Małgorzata, która dość dużo podróżuje była, że tak to ujmę "lekko zdziwiona". Ludzie leżący na ulicach, wspaniały zapach w powietrzu, po prostu atmosfera wakacji. Jeżeli chodzi o przepisy ruchu drogowego to takowe nie istnieją, a nie bite auto ciężko zauważyć na ulicy. Jaszczurki na ścianach hotelowych zjadają komary, pełna egzotyka. Na razie żyjemy, sraczki brak, bóle głowy brak, uczestników wyprawy wciąż 7 osób :) Jako że mój pokój ogarnął się pierwszy idziemy szukać czegoś zjadliwego. Herczaki i Paśki wciąż się budzą.

Pozdrawiam

P.S Już żem zdrów, ale zużyłem zapas połowy polopiryny.

niedziela, 7 września 2008

Znany jest też pierwszy przepakowany uczestnik!!!

A któż inny jak nie Małgorzata O.

Całuje i chyba mam wszystko, biorąc pod uwagę zapas papieru toaletowego na 3 lata!

:o)

czas mi się już indyjski wstawia do postów :o)
hihi...

3...2...1...0...start

dobra, my ogarnięci.
jeszcze tylko wyciągnąć hercza spod prysznica i w drogę.
obiecałam rodzicom rozpiskę podróży, więc w dużym skrócie idzie to tak:
New Delhi
Agra
Varanasi
Darjeeling
Kalkuta
Port Blair
Kalkuta
[duża niewiadoma]
Mombai
New Delhi

loty są na trasie:
Wilno-Kijów-New Delhi
Kalkuta-Port Blair-Kalkuta
New Delhi-Kijów-Wilno

buziak

sobota, 6 września 2008

przewrotność losu...

Człowiek się szczepi na co popadnie, WZW A oraz B, Polio itp itd, i się przeziębia...
"God it feels like it only rains on me"

zawsze jest tak, że ktoś musi zacząć...

... więc ja zacznę.
Niusy z frontu są następujące:
  • znany jest już pierwszy uczestnik wycieczki, który wyruszył w podróż- niniejszym powitajmy brawami Krzysztofa z Piły :o)
  • znany jest także pierwszy chory uczestnik wycieczki - Młody, a jakże
Przypominam o zbiórce 22.30 na Centralnym.
pa